Trzy razy, gdy prawie pocałowałam ogon samolotu

Trzy razy, gdy prawie pocałowałam ogon samolotu

Mimo, że staram się za każdym razem być na lotnisku wystarczająco wcześnie, by zdążyć na spokojnie przejść odprawę i zjawić się na boardingu w odpowiednim momencie, zdarzyło mi się trzy razy prawie nie zdążyć na lot. Kilka minut brakowało bym została na lotnisku machając do odlatującego samolotu, na którego pokładzie miałam się znaleźć. Na szczęście wszystkie trzy sytuacje zakończyły się happy endem, ale były dla mnie też cenną lekcją. Przeczytajcie moje historie i dajcie koniecznie znać, czy kiedyś zdarzyło Wam się coś podobnego. Mam nadzieję, że nie jestem w tym sama…

Pierwsza pogoń

Pierwsza sytuacja miała miejsce podczas mojego powrotu ze Stanów. Na lotnisku byłam na czas, mój bagaż był już nadany, ja trzymałam w ręku bilety, ale tak bardzo nie chciałam wtedy wracać, że chyba podświadomie zagapiłam się pijąc kawę w lotniskowej kawiarni. Gdy usłyszałam ostatnie wezwanie na swój lot byłam jeszcze daleko od właściwej bramki. Jedyne, co mi pozostało to desperacki bieg z przeszkodami przez ogromny terminal. Na pokład samolotu wpadłam (dosłownie) w ostatniej chwili, czując strużki potu lejące się po moim kręgosłupie. Po zajęciu miejsca jeszcze długo musiałam uspokajać swój oddech.

Dobry Samarytanin

Moja druga wpadka miała miejsce podczas powrotu z Eindhoven. Pech chciał, że zabrakło mi 50 centów, by zakupić bilet na shuttle bus na lotnisko. Pominę milczeniem dlaczego… A bankomat z nieznanych przyczyn postanowił przestać współpracować i za żadne skarby nie chciał wypluć kilku euro, które starałam się z niego wypłacić. Moją beznadziejną sytuację pogarszał stan gotówki w portfelu, który uniemożliwiał wymianę złotówek na euro w znajdującym się na dworcu kantorze. Opłata za wymianę przewyższała kwotę, którą miałam przy sobie. A ja miałam coraz bardziej czarne myśli.

Czas mijał nieubłaganie. Bramki do nadania bagażu mieli zamknąć za kilka minut, a ja nadal tkwiłam na dworcu autobusowym. To pchnęło mnie do zrobienia tego, co lubię robić najmniej na świecie – poprosiłam o pomoc nieznajomą osobę. Wytłumaczyłam moją sytuację, a przemiła pani bez słowa podała mi brakującą kwotę ratując z opresji. Po chwili już siedziałam w autobusie zastanawiając się, co zrobię z torbą, którą miałam nadać, a która nijak nie będzie w stanie pojawić się na czas na taśmie. Na szczęście mój limit szczęścia tego dnia nie został wyczerpany. Stewardesa wysłuchując mojej nieszczęsnej historii pozwoliła mi zabrać torbę na pokład jako duży bagaż podręczny. I obie te sytuacje wywołały u mnie tak niezwykłą falę wdzięczności, że przebolałam nawet zgubiony wtedy na lotnisku zegarek…

Za dużo ludzi, za mało czasu

Po raz trzeci ścigałam się z czasem na lotnisku w Dubaju. Czy byłam na lotnisku na czas? Owszem – pełne dwie godziny przed odlotem z niewielkim bagażem pod pachą i przygotowanymi dokumentami pod ręką. Ale i tutaj musiałam poddać swoje nogi treningowi wyczynowemu. Nie przewidziałam, że kolejki do kontroli paszportowej i bagażowej będą się ciągnąć w nieskończoność. I że ponownie będę musiała pędzić przez terminal by w ostatniej chwili zdążyć na lot i wsiąść na pokład samolotu.

Wnioski?

Wnioski, jakie można wyciągnąć z tych sytuacji? Zawsze bądź na lotnisku na czas i nie powielaj moich błędów. Dzięki temu zaoszczędzisz sobie nerwów i długodystansowych biegów przez pół terminala. Wniosek drugi przyda się szczególnie tym, którzy podobnie jak ja, do tych długodystansowych biegów się nie nadają, a płuca wypluwają już po kilku minutach truchtu ?