Widać po mojej minie, że za sterem czuję się już zupełnie zrelaksowany (nie oznacza to jednak, że wolno popadać w rutynę). Tematem mojego dzisiejszego wpisu będzie Bałtyk, a dokładnie – rejs stażowy. Ostatni mój rejs przed zdobyciem patentu jachtowego sternika morskiego. Jak wspominałem w moim wcześniejszym wpisie – RYA Day Skipper – rejs po Zatoce Gdańskiej, brakowało mi jeszcze trochę godzin stażowych do przystąpienia do egzaminu. Zdobędę je w trakcie pięciu opisywanych tutaj dni.

Kierując się wcześniejszym doświadczeniem, aby wypływać godziny stażowe, ale także spędzić przyjemnie urlop na morzu, wybrałem Akademię Jachtingu. Podkreślam, że nie jest to artykuł sponsorowany. Kiedy żeglowałem z tą szkołą, nie należała ona do najtańszych. Ceny moim zdaniem były wówczas nieco powyżej średniej. Uważam jednak, że było warto ze względu na niezwykły profesjonalizm i świetne wrażenia.

Staż bałtycki 100 godzin z Akademią Jachtingu
Staż Bałtycki 100 godzin to oferowany przez Akademię Jachtingu bardzo fajny program umożliwiający wypływanie godzin stażowych niezbędnych do ubiegania się o paten jachtowego sternika morskiego. Szkoła przewiduje żeglowanie po Bałtyku południowo-wschodnim, a także do Karlskrony w Szwecji, Kłajpedy na Litwie czy Nexo na Bornholmie. Zastrzec jednak należy, że kierunek żeglowania oraz ilość godzin zależy od pogody. No i od wytrzymałości załogi.

Wybierając się na rejs liczyłem, że uda się nam popłynąć do Karlskrony. Niestety niesprzyjająca prognoza pogody zmusiła nas do popłynięcia wzdłuż polskiego wybrzeża, co na szczęście jest również bardzo ciekawe. Weźcie pod uwagę, że na tego typu rejsy wybierają się często początkujący żeglarze. Czasami tacy, który wypływają w rejs morski po raz pierwszy. Istnieje ryzyko, że takie osoby nie reagują jeszcze zbyt dobrze na morskie warunki. Myślę jednak, że Akademia Jachtingu jest szkołą na tyle profesjonalną, że w przypadku ciężkiej choroby morskiej załogantów dostosuje trasę i intensywność pływania do możliwości fizycznych. Dla niektórych może to być plusem a dla innych minusem. Ja solidaryzuję się z osobami, które cierpią na pierwszych rejsach. Pamiętam bowiem jak ciężko znosiłem pierwszy mój przelot rejsu po Wyspach Kanaryjskich.

Jacht
Rejs odbyliśmy na jachcie o nazwie Akademia Jachtingu VIII. Była to polska Delphia 37 o długości 11 metrów. Slup wyposażony był w grot z lazy jackiem oraz rolowanego foka. Pod pokładem znajdowały się 3 kajuty dwuosobowe, mesa oraz jedna toaleta.

Wyniki
Rejs trwał 5 dni – od 5 do 9 września 2018 roku. Rozpoczęliśmy i zakończyliśmy w Jastarni. Wypływaliśmy 79 godzin z czego 59 pod żaglami a 20 godzin na silniku. Przeważnie wiało w okolicach 2-3 stopni w skali Beauforta. Mieliśmy niestety też chwile flauty. W trakcie jednej niemal bezwietrznej nocy stałem 4 godziny za sterem w akompaniamencie kataryny. Było to moje najnudniejsze doświadczenie pod żaglami 😉 W trakcie rejsu pokonaliśmy 262 mile morskie. Więc jak widać szału nie było.

Trasa i porty
Ponieważ był to rejs stażowy, stanie w marinach ograniczone było do minimum (z pewnymi wyjątkami). Nie było również zbyt wiele czasu na zwiedzanie. W portach zatrzymywaliśmy się jedynie na nocleg lub na bardzo krótkie postoje. W trakcie rejsu nocowaliśmy w portach 3 razy a jedną noc spędziliśmy na morzu.

Ze względu na pogodę pożeglowaliśmy trochę po Zatoce Gdańskiej oraz niewielki odcinek wzdłuż polskiego wybrzeża. Po wypłynięciu z Jastarni odwiedziliśmy kolejno: Władysławowo, Łebę, Hel, Gdańsk, Sopot i Gdynię.

Władysławowo
Władysławowo położone jest nad Morzem Bałtyckim i Zatoką Pucką, stanowiącą zachodnią część Zatoki Gdańskiej. W mieście znajduje się port morski położony od strony Bałtyku. Nie ma tutaj wydzielonej osobnej mariny, ale w porcie znajduje się niewielka przystań żeglarska. Do Władysławowa przypłynęliśmy późnym wieczorem pierwszego dnia rejsu i zostali jedynie na noc, aby o świcie wypłynąć w kierunku Łeby. Nie wystawiliśmy więc nosa poza port.

Łeba
Słyszałem kiedyś taki żart: „Jaki znasz port nad Bałtykiem na literę K? Hmm…(po chwili zastanowienia)… Kur…a znowu Łeba”. Nie jestem aż tak wytrawnym żeglarzem aby wiedzieć czy był to dowcip wewnętrzny, czy wyraz ogólnej niechęci żeglarzy do tej miejscowości. Faktem jest, że rzeczywiście podejście do główek portu i wejście pomiędzy falochrony wyglądało na trudne. Morze było dosyć rozfalowane. Podejście wykonywał kapitan i widać było, że nie jest ono całkiem rutynowe.

Ponieważ z Władysławowa wyszliśmy bardzo wcześnie rano, po spokojnym rejsie dopłynęliśmy do Łeby na długo przed zachodem słońca. Niestety nie wszyscy członkowie załogi czuli się dobrze, postanowiliśmy więc przewidzieć trochę czasu na odpoczynek. Brakowało też wiatru co uzasadniało dłuższy pobyt na lądzie.

W Łebie mieliśmy czas posiedzieć chwilę na plaży i pospacerować po falochronach. I to zarówno po południu, po zacumowaniu, jak i kolejnego dnia przed wypłynięciem. Wieczorem natomiast wybraliśmy się na spacer do centrum miejscowości na kolację. Kapitan zamówił dorsza, który niestety okazał się śmierdzieć ropą. Wyniknęła z tego zabawna sytuacja – za zgłoszoną wpadkę przepraszał i kelner i kucharz i chyba nawet właściciel knajpy. Brakowało jeszcze chyba tylko burmistrza Łeby 😉

Kierunek Hel(l)
W okolicy południa zaczęło trochę nieśmiało wiać. Niestety z kierunku wschodniego. Planowaliśmy płynąć do portu w Helu i pokręcić się trochę po Zatoce Gdańskiej. Oznaczało to konieczność halsowania. Wypłynęliśmy koło południa, a po 6 godzinach pływania zygzakiem padła decyzja, że odpalamy katarynę. Okazało się bowiem, że pod żaglami przy słabym wietrze i to z przeciwnego kierunku, nie jesteśmy w stanie posuwać się w stronę celu w sensownym tempie. Tej nocy czekała mnie wspomniana już wcześniej czterogodzinna (z krótkimi przerwami) nocna wachta za sterem na silniku. Koło sterowe zdałem o 4 nad ranem i położyłem się na 2 godziny spać. Do portu w Helu weszliśmy o świcie.

Gdańsk
W porcie w Helu spędziliśmy może z godzinkę, aby coś zjeść i się odświeżyć. Pozostały czas rejsu mieliśmy spędzić na Zatoce Gdańskiej. Naszym pierwszym celem był Gdańsk, do którego wpłynąć mieliśmy jedynie na chwilę, bez planowania dłuższego postoju.

W moim wcześniejszym wpisie – RYA Day Skipper – rejs po Zatoce Gdańskiej pisałem, że samo wejście do Gdańska jest bardzo ciekawe. Płynie się dosyć długo Martwą Wisłą a później Motławą. Za dnia można zobaczyć dużo więcej niż nocą (jak było w trakcie poprzedniego rejsu). Na początku podejścia mija się po lewej (płynąć od stron morza) półwysep Westerplatte. Nad półwyspem góruje Pomnik Obrońców Wybrzeża. W tym miejscu oddaliśmy krótko honory stając na pokładzie na baczność (oczywiście oprócz sternika). Po prawej znajduje się Nabrzeże Oliwskie z charakterystycznymi żurawiami załadunkowymi.

Płynąć dalej w kierunku centrum miasta po lewej mija się zabytkową Twierdzę Wisłoujście, niegdyś nazywaną Bramą do Rzeczypospolitej. Najbardziej jednak pasjonowały mnie stojące przy nabrzeżach różnorodne morskie statki i okręty. Niektóre zacumowane jedynie na krótki postój, a niektóre remontowane. Niebo poharatane było natomiast stoczniowymi żurawiami.

W Gdańsku nie dopłynęliśmy do historycznego centrum miasta ani nie cumowali w marinie. Zacumowaliśmy przy nabrzeżu na Motławie i zrobili sobie jedynie szybki spacer na starówkę.

Sopot
Po krótkim spacerze po Gdańsku wypłynęliśmy pokręcić się najpierw trochę po zatoce aby ponabijać godzin, a następnie skierowaliśmy się do mariny w Sopocie.

W najmniejszym trójmiejskim mieście byłem poprzednio bodajże w 2008 roku. Czekała mnie tutaj spora niespodzianka. Nie wiedziałem, że marinę w Sopocie wybudowano na końcu słynnego molo. Uważam to za genialny pomysł, a przystań jachtowa wygląda cudownie. Minusem jest moim zdaniem zbyt mała ilość pryszniców dla załóg. Są jeszcze na dodatek połączone z toaletami, co powoduje tworzenie się ogromnych kolejek.

Cumując w marinie w Sopocie dostaliśmy też możliwość swobodnego wychodzenia i wchodzenia na molo. Mogliśmy więc spacerować dowoli po miejscowości i wracać kiedy chcieliśmy. Wieczorem wybraliśmy się więc na ostatnie na tym rejsie wieczorne piwo.

Gdynia
Ostatniego dnia rejsu kapitan musiał opuścić nas wcześniej ze względu na kapitańskie zobowiązania na jakimś innym morzu. Nastąpiła więc na jeden dzień zmiana skipera na skiperkę.

Jacht żaglowy pływa na wiatr lub paliwo. Niestety ten nie chciał pływać na wodę, czekała nas więc jeszcze wycieczka do ostatniego portu – do Gdyni, aby zatankować olej napędowy do kataryny. W Gdyni podpłynęliśmy więc praktycznie jedynie na stację benzynową w marinie i zacumowali na czas tankowani. Z Gdyni czekał nas jeszcze spokojny przelot powrotny do Jastarni z kilkoma zwrotami, aby przedłużyć te cudowne chwile. Następnego dnia mieliśmy rozpocząć kończący się egzaminem kurs na patent jachtowego sternika morskiego.

Podsumowanie
Ubolewam, że nie udało się się nam popłynąć na północ ani wschód Morza Bałtyckiego. Nie będzie to moje ostatnie spotkanie z Bałtykiem. Żałuję jedynie, że jak do tej pory udało mi się z morza obejrzeć jedynie jego polskie i niemieckie wybrzeże. Ten zimny akwen jest często pomijany na rzecz cieplejszym mórz południowych. Szczególnie przez żeglarzy z Europy zachodniej i południowej. Nie wiedzą co tracą.

Staż na Bałtyku z Akademią Jachtingu to moim zdaniem świetny program dla osób które chcą wypływać godziny niezbędne do ubiegania się o patent. Myślę, że może zainteresować również certyfikowanych skiperów, którzy przed samodzielnym poprowadzeniem jachtu chcą jeszcze zdobyć trochę doświadczenia. Ja osobiście chętnie wybrałbym się na taki rejs ponownie bo wiem już, że nie planuję samodzielnego prowadzenia rejsów. Na stażu takim można po prostu popływać i rozkoszować się morską przygodą bez zbyt długiego przesiadywania w portach.