Następnego poranka po przylocie do Tokio, po późnej pobudce, około godziny 10.00, wyruszyliśmy w stronę Akihabary. Od początku planowania naszej krótkiej wycieczki do stolicy Japonii nie mieliśmy wątpliwości, że dzielnica ta będzie pierwszym i jednym z najważniejszych punktów programu zwiedzania. Wszak jesteśmy parą nerdów.
*Wpis zawiera linki afiliacyjne do GetYourGuide
Wychodząc z hostelu stawialiśmy kroki za dnia w kraju kwitnącej wiśni po raz pierwszy. Uderzyła nas fala mokrego gorąca, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Niebo było pochmurne i padał lekki deszcz, który nie przynosił żadnej ulgi, gdyż miał temperaturę jedynie nieco wystygłego rosołu. Czułem się jak w saunie. Ze względu na bliskość Akihabary postanowiliśmy udać się tam spacerem licząc, że nieco przyzwyczaimy się do japońskiego klimatu.
W naszym wyobrażeniu Elektryczne Miasto – Akihabara, na której mieliśmy się znaleźć już za kilkanaście minut, miała być kwintesencją Tokio o jakiego odwiedzeniu marzyliśmy – popkulturowego i nowoczesnego. Nie zawiedliśmy się, chociaż nie powiedziałbym, aby dzielnica była bardzo nowoczesna. Sprawiła raczej na mnie wrażenia jakby czas zatrzymał się w niektórych miejscach dekadę, a w innych – dwie dekady temu. A były też miejsca, gdzie czułem się jakbym cofnął się w czasie do pierwszej połowy lat 90-tych. Nie jest to jednak zarzut – klimat dzielnicy bardzo mi pod tym względem odpowiadał.
Po około 15 minutach od wyjścia z hostelu doszliśmy do stacji kolejowej Akihabara. Główna ulica – Chuo Dori, znajdowała się tuż za rogiem. Kiedy na nią weszliśmy, zobaczyliśmy to, czego się spodziewaliśmy. Ulica pełna jest sklepów z elektroniką, salonów gier, sklepów związanych z szeroko rozumianą popkulturą – mangą, anime, grami. A każda witryna do człowieka krzyczała – reklamami, brzękiem automatów do gier, głosem Pikachu lub muzyką grupy AKB48. Dzielnica ma w mojej ocenie charakter przede wszystkim handlowy, a w drugiej kolejności rozrywkowy.
To podobno na Akihabarze najłatwiej jest znaleźć automaty sprzedające noszoną bieliznę. My jednak nie widzieliśmy ani jednego. Nie zostały zatem rozwiane moje wątpliwości, czy aby nie jest to jednak mit. Bo widzieć znaczy uwierzyć. Elementem charakterystycznym są za to hostessy w przebraniu pokojówek, zapraszające klientów do lokali i sklepów. Panie są bardzo wyczulone na widok aparatu fotograficznego i odwracają się lub zasłaniają twarz, gdy tylko taki zobaczą. Nawet jeśli to nie one same są obiektem fotografowania. Trudno mi się jednak temu dziwić, bo podejrzewam, że wykonując taką pracę można często spotkać się, delikatnie mówiąc, z nieeleganckim zachowaniem turystów.
Jeśli chce się na chwilę odpocząć od ogłuszającego zgiełku głównej arterii dzielnicy, wystarczy zejść w jedną z bocznych lub równoległych do Chuo Dori uliczek. Są cichsze, mniej tłoczne, zabudowane niższymi budynkami i pełne miejsc w których można coś zjeść. Można dorwać nawet kebaba. My jedliśmy wspaniały ramen, który za bardzo przyzwoitą cenę pozwolił nam utrzymać energię prawie do wieczora. Ale o jedzeniu napiszemy w innym wpisie.
Wchodząc na Chou Dori w pierwszych minutach od naszego dotarcia na Akihabarę, dostrzegłem po prawej stronie przypadkowy sklep, którego nazwy niestety już nie pamiętam, a którego 90% asortymentu stanowiły figurki postaci z mangi i anime. Zakup figurki był moim pomysłem na pamiątkę z Japonii. Polowałem na figurkę majora Alexa Louisa Armstronga (Arekkusu Rui Āmusutorongu) z anime Fullmetal Alchemist. Niestety w sklepie tym takowej nie namierzyłem. Mogliśmy za to obejrzeć bogaty wybór podobizn postaci, o których w większości nawet nigdy nie słyszeliśmy. Co zwróciło moją uwagę, to zróżnicowanie wielkości, jakości wykonania i unikatowość niektórych wyrobów oraz odpowiadające tej różnorodności zróżnicowanie cenowe. W tym konkretnym sklepie widzieliśmy figurki od zalewnie 500 do nawet 100.000 jenów (czyli do około 3.600-3.700 zł). Przypuszczam jednak, że można znaleźć też wyroby dużo droższe. Przy okazji, w sklepie udało nam się trochę ochłodzić.
Mieliśmy szczegółowy plan, które miejsca w dzielnicy chcemy odwiedzić. Po wyjściu z pierwszego sklepu, postanowiliśmy najpierw pokręcić się po ulicy Chuo Dori bez konkretnego celu – tak aby poczuć klimat tego miejsca. Po krótkim spacerze zwabiły nas dźwięki jednego z wielu na tej ulicy salonów gier (w tym przypadku kuszącego szyldem SEGA), gdzie na parterze znajdowały się dziesiątki maszyn typu grabber czy jak to się mówi po naszemu – pazur. W tym i innych miejscach na Akihabarze, w podobnych maszynach złowić można było szereg różnorodnych nagród: figurki, lalki, pluszaki, zabawki, gry, karty kolekcjonerskie, drobną elektronikę a nawet pościel z Pokemonami.
Tamashii Nations
Po wyjściu, niemal po sąsiedzku, natrafiliśmy na sklep Tamashii Nations. Można w nim kupić produkty różnych marek kolekcjonerskich. Ceny były wyższe niż w pierwszym sklepie wspomnianym wyżej. Wybór mniejszy a produkty ewidentnie bardziej wyszukane. Nie czułem niestety w tym miejscu tego samego klimatu. Było w moim odczuciu dużo mniej lokalnie a bardziej zachodnio. To jest oczywiście subiektywne odczucie, a fanom Dragon Balla może spodobać się duża figura Son Gokū. Nie była na sprzedaż. Dragon Balla nie znam więc mam nadzieję, że dobrze zidentyfikowałem postać. Jeśli nie, to proszę mnie poprawić w sekcji komentarzy.
Taito Station
Wyszliśmy z Tamashii Nation. Zapadła decyzja – idziemy pograć na automatach. Weszliśmy do salonu Taito Station po drugiej stronie ulicy. I właśnie tam okazało się, że… po pierwsze – Aneta jest dużo lepsza w automaty do gier niż ja, a po drugie – ja nie zostanę nigdy profesjonalnym perkusistą.
Na parterze Taito Station stały oczywiście automaty typu pazur z szerokim wachlarzem nagród do wygrania. Na kilku wyższych kondygnacjach stały już najróżniejsze automaty do gier wideo: z grami względnie współczesnymi, z grami retro, automaty do strzelania, do tańczenia, do grania na instrumentach. Napisałem w poprzednim zdaniu o grach względnie współczesnych dlatego, że jak pisałem wcześniej, na Akihabarze czułem się jakbym się cofnął w czasie. Gry na automaty są z założenia trochę bardziej uproszczone niż to w co możemy zagrać na sprzęcie, który każdy może mieć w domu. I na tym właśnie polega urok salonów gier. Gry są przewidziane na krótką rozrywkę, aby przy pierwszym niepowodzeniu musieć wrzucić kolejną monetę. A więc zagrać można w szeroko rozumiane gry arcade. W Taito Station poczułem właśnie ten klimat złotej ery salonów gier wideo, który pamiętam z lat 90-tych, a za którym tak bardzo tęsknię.
Ustaliśmy z Anetą, że nie możemy spędzić w salonie całego dnia. Więc umowa była taka: Aneta wybiera jedną grę i gra aż nie przegra, a ja wybieram drugą i też nie wrzucam kolejnej monety po komunikacie GAME OVER. Aneta wybrała jakiś automat z wyścigami miejskimi. Przez chwilę miałem ochotę zagrać na bliźniaczym automacie obok niej i zobaczyć komu lepiej pójdzie. Ale o dziwo nie byłem w stanie zmieścić się na siedzeniu. Nie należę do olbrzymów, więc wydało mi się to dziwnie. Sprawdzałem czy można fotel odsunąć od kierownicy, ale się po prostu nie dało. Ostatecznie skupiłem się na nagrywaniu rozgrywki (dopiero wychodząc zauważyliśmy znak zakazu nagrywania).
Aneta za kierownicą wirtualnego samochodu prowadziła tak jak na co dzień – ostro. Tutaj taka mała dygresja. Aneta jest kierowcą, delikatnie mówiąc, dynamicznym. Szkoda, że nie widzieliście jak potrafiła wymiatać swoim Smartem. Ostatnio przesiadła się do innego malutkiego samochodu miejskiego, ale nic się nie zmieniło – nadal czasami serce podchodzi mi do gardła. Ja jestem kierowcą powolnym, ostrożnym, zachowawczym i tzw. eko-driverem. Aneta jest spokojna za kierownicą tylko wtedy kiedy wiezie swojego ukochanego labradora imieniem Rambo. Zwalnia wówczas, aby to czarne psisko mogło z ciekawością podziwiać świat. Na Automacie Aneta nie musiała się ograniczać i utrzymała się w grze całkiem długo jak na pierwszy raz na tej maszynie.
Kiedy przyszła na mnie kolej to postanowiłem wybrać automat perkusyjny – Drum Mania v.8. Liczyłem na to, że skompromituję się mniej niż wybierając automat do tańczenia. Oj byłem w błędzie – niezdarnie waląc w bębny wzbudziłem uśmiech politowania na twarzach stałych japońskich bywalców. Postanowiłem więc oszczędzić sobie wstydu, zaproponowałem szybkie opuszczenie lokalu i udanie się do kolejnego punktu programu – do Mandarake!
Mandarake
Mandarake to jeden z największych na świecie sklepów poświęconych mandze i anime. Swój asortyment oferuje na 8 kondygnacjach charakterystycznego czarnego budynku, który nie znajduje się bezpośrednio przy Chuo Dori, ale przy jednej z bocznych uliczek. Pomiędzy piętrami przemieszczać można się charakterystyczną zewnętrzną klatką schodową, osłoniętą czarną siatką, co polecamy jeśli nie macie ochoty czekać w kolejce do ciasnej windy. Pomimo znacznej ilości pięter sklep nie jest aż tak olbrzymi, jak mogłoby się wydawać, ponieważ powierzchnia poszczególnych kondygnacji nie jest duża. Wewnątrz potrafi być ciasno i czasami trzeba mijać inne osoby przy regałach, ustawiając się bokiem. Tym bardziej, że przychodzi tutaj sporo turystów, którzy chcą tylko pooglądać, przyciągnięci kultowym statusem tego miejsca.
Niestety również w Mandarake nie udało mi się namierzyć figurki majora Armstronga. Dostawaliśmy jednak oczopląsu od różnorodności oferowanego towaru. Nie chciałbym tutaj szczegółowo opisywać co znajduje się na poszczególnych piętrach kompleksu – polecam odwiedzić w tym celu stronę internetową sklepu. My sami nie mieliśmy czasu aby szczegółowo zapoznać się asortymentem. Interesował nas ogólny zarys i moja wymarzona figurka. Ewentualnie jakaś inna pamiątka. I muszę przyznać, że Mandarake to rzeczywiście raj dla fanów japońskiej popkultury. A znaleźć w nim można lalki, produkty dla cosplayerów, tysiące komiksów, DVD z anime a także z filmami aktorskimi, płyty z muzyką, zabawki, figurki, kartidże z retro grami i wiele innych. Znajdziecie produkty dla wszelkich grup wiekowych, także takie przewidziane dla dorosłych. I podejrzewam, że większości tytułów, które zobaczycie na półkach, nie spotkacie w Europie. Chociaż są oczywiście także takie dobrze przez nas znane.
Moim zdaniem Mandarake to punkt obowiązkowy wizyty na Akihabarze. Jeśli w ogóle chcielibyście wybrać się do tej dzielnicy, to znaczy że interesuje was charakter tego miejsca, a Mandarake jest jego kwintesencją.
Super Potato
Po wyjściu z Mandarake wybraliśmy się do Super Potato. Jest to sklep bardziej niszowy, adresowany do zdecydowanie węższego grona odbiorców. Jest on bowiem poświęcony retro grom wideo. Sklep będzie łatwo Wam rozpoznać z zewnątrz po charakterystycznej fasadzie, która nie pozostawia wątpliwości, że wewnątrz znajduje się kraina 8-bitowców. A możecie tutaj kupić nawet sprawne Nintendo z lat 80-tych oraz znajdziecie bogaty wybór gier. Nie zabrakło również produktów kolekcjonerskich. Nie powiedziałbym jednak, że jest to punkt obowiązkowy wizyty na Akihabarze. Jest to miejscy tylko dla pasjonatów.
Po wyjściu z Super Potato wróciliśmy na główną ulicę i weszliśmy do paru przypadkowych sklepów z elektroniką. Niektóre wyglądały jak u nas w Polsce pierwsze prywatne sklepy ze sprzętem RTV na początku lat 90-tych. Naszym kolejnym celem był jednak sklep Don Quijote. Don Quijote to sieć wielobranżowych dyskontów, w których można kupić wszystko – od produktów spożywczych przez zabawki i ubrania, po elektronikę. Znaczna część asortymentu to tak zwane mydło i powidło. Jeśli chcecie kupić klapki w kształcie makreli albo długopis z końcówką w kształcie psiej kupy, to jest to dobre miejsce. Na 5-tym piętrze budynku znajduje się kawiarnia @Home Cafe, w której obsługują kelnerki przebrane za pokojów (Maid Cafe). Kelnerki w tym i podobnych miejscach mogą na życzenie klientów przysiadać się do nich aby porozmawiać lub zagrać w gry. Pomimo wcześniejszych planów, ze względu na długą kolejkę, nie weszliśmy jednak do tej kawiarni.
Radio Kaikan
Ostatnim punktem programu zwiedzania dzielnicy była wizyta w centrum handlowym Radio Kaikan. Mieści się w nim około 30 sklepów sprzedających głównie modele, zabawki, figurki, karty i inne produkty kolekcjonerskie, a także elektronikę. I właśnie tam, w sklepie ASTOP na pierwszym piętrze udało mi się znaleźć upragnionego majora Alexa Louisa Armstronga. Niestety cenę 12.000 jenów uznałem za zbyt wygórowaną. Zapłacenie tyle za pamiątkę nie mieściłoby się w mojej definicji ekonomicznego podróżowania. Pomyślałem, że poszukam czegoś tańszego. Znalazłem figurkę boga śmierci – Shinigami o imieniu Jealous (czasami także Gelus) z anime Notatnik śmierci za 1.580 jenów – taką cenę byłem w stanie zaakceptować. Jealous był trzecioplanową postacią – bogiem, który zakochał się w śmiertelniczce i uratował jej życie. Został za to unicestwiony a jego notatnik śmierci przypadł uratowanej dziewczynie. Polecam wszystkim to anime (mangi nie czytałem), gdyż zachwyca niezwykle pomysłowym scenariuszem i intrygą.
Może przyda się Wam krótka informacja w jaki sposób dokonywało się zakupu w sklepie ASTOP (w innych jest podobnie). Gabloty i poszczególne figurki opisane są numerami i ceną. Przy gablotach wiszą bloczki z karteczkami. Wystarczy jedną wyrwać, wypisać na niej numer gabloty, figurki i cenę, aby obsługa nie miała wątpliwości o który produkt chodzi. Z taką karteczką udajemy się do kasy. Oprócz kasjera, obsługiwał przy niej drugi pracownik, który przynosił figurki dla poszczególnych klientów. Potem brał wypisane zamówienie od kolejnej osoby w kolejce. Równocześnie obsesyjnie pilnował porządku i dyscypliny w ogonku. Uwielbiam w Japonii taką perfekcyjną organizację.
Po udanym zakupie, zaopatrzyliśmy się jeszcze w wodę i przekąski w znajdującym się na parterze Radio Kaikan sklepie Family Mart i ruszyliśmy w drogę na stację Akihabara, aby wsiąść w metro i dojechać do Tokyo Skytree najpóźniej na 17.00. Chcieliśmy wjechać na najwyższą wieżę w Tokio o takiej porze, aby móc zobaczyć panoramę miasta i przed zachodem słońca i po zmroku.
Na stacji Akihabara wsiedliśmy w metro linii Hibuja. Trzeba było pokonać dwa przystanki do stacji Ningyocho a na niej, zmieniając peron, przesiąść się na linię Asakusa i jechać 6 przystanków. Po około 20 minutach znaleźliśmy się na stacji Oshiage pod Skytree, o którym napiszę w kolejnym wpisie.
Podsumowując nasze pół dnia na Akihabarze – to co opisałem powyżej to tylko kilka ciekawych miejsc w tej dzielnicy – tyle ile można zobaczyć przez około sześć godzin i tylko powierzchownie. Myślę, że spokojnie moglibyśmy tam spędzić tydzień aby się nasycić, chociaż też pewnie nie zobaczylibyśmy wszystkiego.